TAK ZDOBYLIŚMY WENECJĘ
W piątek 13 września 2013 roku około godziny 19:00 siedemnastu uczestników wyprawy rozpoczęło 1250-cio kilometrową podróż na rejs ze Słowenii do Wenecji.
Zgodnie z tradycją jaka towarzyszy naszym podróżom już na starcie wszyscy uczestnicy tryskali wspaniałym humorem i nawet wyjątkowy pech, który w połowie drogi spowodował awarię jednego z samochodów nie dał rady popsuć dobrej zabawy. Przebite koło w busie załadowanym po dach w połączeniu z nie do końca sprawnymi narzędziami unieruchomiły nas na kilka godzin. Dopiero autopomoc wybawiła nas z opresji, na tyle, iż mogliśmy udać się do zaprzyjaźnionej restauracji i poczekać na otwarcie sklepów z oponami. Nasze niewiarygodnie dobre samopoczucie, nieoczekiwanie (z uwagi na bardzo późną porę – trzecia rano) przeobraziło się w regularną imprezkę. Po rannej wymianie opon ruszyliśmy w dalszą drogę do Izoli w Słowenii. Do portu dotarliśmy już bez większych niespodzianek lecz niestety ze znacznym opóźnieniem, co uniemożliwiło nam przejęcie jachtu jeszcze w sobotę. Niedzielne czynności formalne oraz zaokrętowanie przesunęły nas start na godzinę 12.00 o której to na dwóch wypasionych jachtach wyruszyliśmy na pierwszy etap naszej podróży do włoskiej miejscowości Santa Margherita. Dobre warunki wietrzne na poziomie 3-4 stopni Bf oraz łagodny stan morza pozwolił nam dotrzeć do celu około godziny 18:00. Piękna turystyczna miejscowość z mnóstwem jachtów najwyższej klasy przywitała nas niespotykaną w Chorwacji ciszą i spokojem. Piaszczyste plaże i równinny krajobraz jasno wskazywał iż znaleźliśmy się w innym regionie i to niestety znacznie odbiegającym od pięknych gór schodzących bezpośrednio do wód Adriatyku. Oczywiście żadne niedogodności nie były w stanie popsuć naszej radości związanej ze zbliżaniem się do jedynego takiego na świecie miasta jak Wenecja. W poniedziałek rankiem wyruszyliśmy w dalszą drogę wzdłuż wschodniego wybrzeża Włoch. Wiatr dość słaby o niekorzystnym kierunku zmusił nas do płynięcia na silniku. Kilka godzin żeglugi, obiad połączony z kąpielą oraz kolejne kilka godzin doprowadziło nas do główek laguny weneckiej. Minięta słynna szachownicowa główka prawej strony wejścia do laguny i z minuty na minutę zbliżaliśmy się do głównych wysp Wenecji. Widoczna z daleka sylwetka wieży na placu wskazywała nam drogę do celu. Po długiej analizie możliwych przystani i stanu wód w lagunie postanowiliśmy za cel przyjąć marinę na wyspie Santa Giorgio, znajdującą się dokładnie naprzeciwko Pałacu Dożów i wejścia na plac Santa Marco. Wybrana marina to po prostu wymarzone miejsce dla cumowania jachtu w Wenecji. Wspaniały widok na panoramę miasta i możliwość bezpośredniej obserwacji wodnego życia mieszkańców sprawił, iż poczuliśmy wielką radość i dumę ze zdobycia Wenecji właśnie drogą morską. Godziny spacerów po uliczkach miasta, umilane szklaneczką wina lub piwa w miejscowych knajpkach, tych w samym centrum i tych ukrytych głęboko w odległych zakątkach Wenecji. Przejażdżkę gondolą, most westchnień, most zakochanych to obowiązkowe punkty zwiedzania, które także musieliśmy zrealizować. Po dwóch dniach, w środę rano nadszedł czas na opuszczenie tej przesyconej historią okolicy. Zaczynając od rundy pożegnalnej po kanale, powoli oddalaliśmy się od Wenecji, aby w końcu znaleźć się na pełnym morzu. Wiatru niestety jak na lekarstwo więc znowu „tniemy” na silnikach. Myślimy, wahamy się, podejmujemy próby wejścia do kolejnego portu na wybrzeżu Włoch, niestety aż dwukrotnie napotykamy mielizny i odpływamy dalej. Tym czasem czas płynie nieubłaganie i nagle zastaje nas zmrok. Padają propozycje płynięcia całą noc bezpośrednio do Słowenii. Jeszcze jedna próba i wchodzimy do przepięknej mariny Sabiadoro. Małe zamieszanie przy cumowaniu, uporządkowanie sprawi i spacer po miasteczku. Podobnie jak w Santa Margarita zaskakuje nas wszechobecny spokój i cisza. Pyszna kolacja w miejscowej knajpce z bardzo miłą obsługa, powrót na jacht i mała imprezka na jednym z jachtów dopełniła dzień naszej podróży. Nazajutrz, w czwartek rano, piękna słoneczna pogoda a przed nami 16 mil do Słoweńskiego Piranu po którym z utęsknieniem oczekujemy prawdziwego klimatu Chorwackich rejsów z piękną pogodą, krystaliczna wodą i krajobrazami zapierającymi dech w piersiach. Dobry wiatr pozwolił nam osiągnąć nawet 9 węzłów dzięki czemu już we wczesnych godzinach popołudniowych zacumowaliśmy w urokliwym porciku w Piranie. Wszystkie atrybuty na jakie liczyliśmy stały się naszym udziałem. Całą piersią chłonęliśmy cudowną atmosferę miejsca. Z uwagi na bliskość Izoli w której mieliśmy oddać jachty, pozostaliśmy tu aż do południa, a następnie krótkim skokiem udaliśmy się na kąpiel w zatoczce. Kilkugodzinne szaleństwa w krystalicznej wodzie, wylegiwanie na słońcu oraz przepyszny obiad ze szklaneczkami wina stały się cudownym zakończeniem naszych wojaży. Jeszcze tylko krótki powrót do mariny Izola, tankowanie paliwa i ostatnie cumowanie do kei. Na zakończenie odbyliśmy małe podsumowanie na kolacji w knajpce, notabene w tej samej w której rozpoczęliśmy rejs. Powoli obmyślaliśmy strategię na powrót, kiedy to okazało się, iż pech z drogi na rejs nadal nas nie opuścił. Okazało się bowiem, iż jeden z naszych samochodów ma kompletnie rozładowany akumulator. Nie rozwodząc się bardzo nad tą kwestią należy stwierdzić iż w całości dotarliśmy do domów, a w trasie przeżyliśmy jeszcze jedynie, jedno prawie urwane koło a drugie przebite. Już po jakimś czasie zaczęliśmy sobie tłumaczyć, iż ten niespotykany dla nas, drogowy pech musiał być przysłowiową równoważnią dla tak udanej wyprawy morskiej.