Spływ z Mazur Pisą na Zalew Zegrzyński - Kursy żeglarstwa, szkolenie żeglarskie, rejsy - Płock, Włocławek

Przejdź do treści
SPŁYW Z MAZUR PISĄ NA ZALEW ZEGRZYŃSKI
To były piękne dni – chciałoby się powtórzyć za słowami piosenki. Wyobraźcie sobie taki czas i scenerię: pierwsze pięć dni lipca, czyli początek lata, gorąca upalna pogoda i przepiękne, czasami dzikie krajobrazy Mazur, Podlasia i Mazowsza.
I właściwie pełen spontan, bo spływ Pisą z Mazur na Zalew Zegrzyński nie był planowany w kalendarzu imprez żeglarskich na rok 2015. Pomysł spływu nasunął się sam w momencie zakupu wiosną tego roku jachtu Sasanka. Przecież zamiast wieźć go z Mazur na przyczepie można odbyć piękny rejs, o którym marzy każdy wodniak w Polsce. Kiedyś gdy w powszechnym użyciu nie było jeszcze przyczep podłodziowych, żeglarze doprowadzali swoje jachty na sezon letni do Krainy Jezior, a później przyprowadzali je stamtąd właśnie drogą wodną - Pisą, czyli jedyną rzeką łączącą mazurskie jeziora z Wisłą i innymi drogami wodnymi w kraju. Z naszych wyliczeń wynikało, że aby nie pędząc bez tchu dopłynąć w niedzielę nad Zegrze, trzeba co najmniej w czwartek rano wyruszyć z Wielkich Jezior. Dlatego w Kozinie nad Jeziorem Jagodne, gdzie spokojnie cumowała nasza Sasanka, stawiliśmy się już w środę wieczorem. Następnego dnia, w czwartek planowaliśmy pokonać 40 kilometrową trasę jezior i przynajmniej wpłynąć na Pisę. Liczyliśmy, że bez przygód się nie obejdzie, tym bardziej że już wtedy dawał o sobie odczuć początek suszy. Dlatego uzbrojeni byliśmy w dwa silniki oraz krótszą płetwę sterową przeznaczoną do żeglugi po rzece. Pierwszą atrakcją było przepłynięcie całych Śniardw, zanim nie wpłynęliśmy na Kanał Jegliński prowadzący do Piszu. Jest to najdłuższy kanał na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Przedziela go śluza Karwik utrzymująca stan wody w jeziorach na poziomie o metr wyższym niż systemie rzek biorących swój początek u wrót Mazur i płynących na południe do Wisły. Bardzo głodni stanęliśmy na popas tam, gdzie Pisa wypływa z Jeziora Roś. Po sutej obiadokolacji postanowiliśmy wykorzystać znaczną długość dnia na początku lata na pokonanie choć paru kilometrów Pisy. Na początku żegluga rzeką dała nam się mocno we znaki. Może nie tak niski stan wody w obrębie Piszu, co długie wodorosty okręcające się na śrubie. Wybawieniem był drugi silnik uruchamiany w miejsce tego, którego akurat czyściliśmy. Za to w Puszczy Piskiej rzeka pokazała nam cały urok swoich meandrów. I tak co chwila okazywało się, że po przepłynięciu stu metrów praktycznie wracaliśmy w to samo miejsce na mapie. Meandry w puszczy były za to chyba najpiękniejsze – słońce złotawym blaskiem prześwitywało między nisko opuszczone nad wodą gałęzie starych drzew. W jednym z takich zakoli stanęliśmy na odpoczynek. Następnego dnia pokonaliśmy cały dolny odcinek rzeki. To królestwo łąk i pastwisk. Niejednokrotnie byliśmy zdziwieni, kiedy prawie na środku koryta stały sobie krowy i piły spokojnie wodę. W porze obiadowej my sami zażywaliśmy kąpieli, rzeka niesie bardzo czystą wodę. Wreszcie około godziny siedemnastej wpłynęliśmy w okolicach Nowogrodu na Narew. Od razu musieliśmy zmienić styl żeglugi. Rzeka ta niesie dużo materii organicznej, nie widać dna. Trzeba bardzo się pilnować, żeby nie uderzyć w podwodne kamienie. Wbrew pozorom najlepiej płynie się tam, gdzie rzeka wąska i tworzy meandry, wtedy nurt przenosi się od jednego zakola do drugiego i jest szybki. Tam gdzie rzeka była rozlana szeroko czekały nas mielizny. W Nowogrodzie uzupełniliśmy zapasy i kupiliśmy prowiant na ognisko. Usłużny właściciel sklepu przywiózł nam to wszystko busem z miasteczka. Mieliśmy czas, żeby popłynąć dalej. Kilka kilometrów za miasteczkiem, na wysokiej skarpie Narwi znaleźliśmy sobie miejsce na postój i biwak z ogniskiem. Sobotni ranek powitał nas zaskakującym zjawiskiem. Okazało się, że biwakujemy nieopodal cumującego promu. Wkrótce zadekowały się na nim krowy i porykując głośno czekały na przewóz na drugą stronę. Dopiero po dłuższej chwili zjawił się ich właściciel. Po takim budzeniu nie było innej rady, należało ruszać w dalszą drogę. Rzeka stawała się coraz szersza, ale nadal nurt przenosił się od jednego zakrętu do drugiego. Tak też musieliśmy płynąć, gdzie woda była najgłębsza. Z tego powodu musieliśmy uważać na wędkarzy, którzy zarzucali daleko swoje wędki, niestety nie było możliwości ich ominąć bez wpakowania się na mieliznę. Jedynym więc wyjściem było płynąć dalej. Szybko minęliśmy Ostrołękę i choć rzeka była coraz szersza problemów z żeglugą przy niskim już stanie wód nie ubywało. Co kilka kilometrów załoga zmuszona była opuścić jacht i ściągać na cumie jacht z mielizny. Przekonaliśmy się, jak bardzo przydaje się oznakowanie na rzece. Proste żerdzie wbite w dno rzeki informowały, gdzie jest lewa i prawa granica szlaku. Zresztą ktoś wpadł na dobry pomysł, by w czerwone tyki zatknąć plastikowe butelki. Świetnie to zdawało egzamin, gdyż trudno jest rozróżnić kolor wierzchołka tyki z odległości nawet stu metrów. Dopiero bliżej Pułtuska rzeka stała się bardziej uregulowana. Na nocleg stanęliśmy w małej przystani naprzeciw Domu Polonii. Był to pierwszy od kilku dni wieczór, kiedy mogliśmy wyjść i zjeść kolację w lokalu na mieście. Niedziela była ostatnim dniem naszego rejsu. Nie spieszyliśmy się bardzo. Z Pułtuska na Zalew Zegrzyński było już tylko kilkanaście kilometrów. W upalny dzień zalew powitał nas tysiącami odpoczywających ludzi, gwarem i przede wszystkim falą i hałasem wywoływanym przez duże łodzie motorowe. Cóż, uroki cywilizacji. Czekał na jeszcze tylko załadunek jachtu na przyczepę w przystani YKP w Jadwisinie i przewóz do macierzystego portu w Duninowie.
©  2024 HALS     klub.hals@gmail.com
hals.org.pl - rejs szkoleniowy, indywidualne szkolenie żeglarskie, rejsy  żeglarskie, weekendowe rejsy żeglarskie, kurs żeglarski, weekendowy kurs  żeglarski, kurs na sternika motorowodnego i kurs motorowodny
Wróć do spisu treści